Wprowadzenie
Wśród bogatych Rosjan panuje moda na różnego rodzaju zabawy, w których można doświadczyć czegoś mrożącego krew w żyłach, co zarazem pozostaje formą zabawy. Poza tym, pewna grupa ludzi, których określa się mianem Piotrusia Pana czy to w formie żeńskiej czy męskiej, swoje życie sprowadza do niezwykłych i ekscentrycznych wypraw, doznań… Ale to wszystko jest pewną formą rozrywki i życia, które jest traktowane jak gra.
W przypadku Teresy proponujemy coś zupełnie innego. Dzięki modlitwie dane jej było doświadczyć niezwykłych rzeczy, ale dla niej modlitwa stanowiła przede wszystkim teren walki o jej życie wieczne w niebie, bądź o jej wieczne potępienie. W jej życiu bowiem modlitwa nie jest grą, okazją do poszukiwania ekscentrycznych doświadczeń czy jakichś dziwnych wtajemniczeń. Dla niej modlitwa jest stylem życia, w którym wyraża jednocześnie własne poszukiwanie Boga, osobiste zanurzenie w Kościele i swoje zaangażowanie na rzecz drugich oraz troskę o swój rozwój duchowy. I oto dotarliśmy do czwartego sposobu podlewania ogrodu duszy, który jest dotarciem, jeśli przywołamy obraz Kolumba płynącego ku nieznanym krainom, do nowego lądu.
Należy zaznaczyć, że Teresa konsekwentnie używa obrazu podlewania ogrodu i do tego obrazu również będę w trakcie pisania nawiązywał. Pragnę zaznaczyć, że w niniejszych rozważaniach skupię się tylko na dwóch rozdziałach, czyli na Ż 18-19.
Żywa relacja z jej dotarcia do nowego lądu
a) Nie jest to jej zasługa?
Należy ciągle mieć na uwadze, że choć istnieje ścisłe powiązanie pomiędzy życiem moralnym danej osoby, a łaskami, którymi zostaje obdarowana, to jednak każde obdarowanie ze strony Pana jest czymś darmowym, czymś ciągle niezasłużonym. I kiedy Teresa wchodzi w to doświadczenie, wyraża swoje zadziwienie i wątpliwości, czy to akurat ona ma być tą osobą:
zdarza mi się często, że – zaraz po otrzymaniu tych darów lub, gdy Bóg zaczyna mi ich udzielać (gdyż pozostając w nich – jak już mówiłam – nie ma się władzy nad sobą do zrobienia czegokolwiek) – mówię: „Panie, uważaj na to, co robisz; nie zapominaj tak szybko o tak wielkich moich nikczemnościach; albowiem dla przebaczenia mi ich zapomniałeś o tym, a ja błagam Cię, abyś o tym pamiętał dla położenia miary w tych Twoich darach. Nie umieszczaj, Stwórco mój, tak cennego likieru w tak popękanym naczyniu, skoro widziałeś już tyle razy, że i tak go rozleję. Nie umieszczaj tym podobnego skarbu tam, gdzie nie jest jeszcze utracone – tak jak być powinno – wszelkie pożądanie pociech tego życia, gdyż złe z niego korzystanie zmarnuje go. Jakże to powierzasz władzę nad miastem i klucze do jego twierdzy tak tchórzliwemu kasztelanowi, który przy pierwszym ataku nieprzyjaciół pozwala im wejść do środka? Niechaj Twoja miłość nie będzie tak wielka, o Królu wiekuisty, abyś wystawiał na niebezpieczeństwo tak cenne klejnoty. Wydaje się – Panie mój – że stwarza to okazję, aby mało je ceniono, skoro oddajesz je we władzę kogoś tak nielojalnego, tak przyziemnego, tak słabego i nędznego, i tak mało znaczącego? A już samo to, iż trudzi się nad tym z Twoim wsparciem (a potrzebne jest ono niemałe, mając na uwadze to, jaką jestem), aby ich nie stracić, sprawia, że nie może nimi przynieść nikomu zysku; ostatecznie, przecież to kobieta, i do tego nie jest prawa, ale nielojalna. Wydaje się, że gdy składasz te talenty w ziemi tak zaniedbanej nie tylko są one ukrywane, ale wręcz zakopywane. Ty Panie nie zwykłeś udzielać duszy takich wielkich bogactw i darów, jak tylko po to, aby przyniosła ona pożytek wielu innym. Ty już wiesz – Boże mój – że całą wolą i sercem błagam Cię i wielokrotnie błagałam, i uważam za słuszne, abym ja utraciła to największe dobro, jakie można posiadać na ziemi, abyś Ty udzielił tych darów komuś, kto dzięki temu dobru więcej odniesie pożytku, ponieważ ja pragnę, aby wzrastała Twoja chwała.
Ż 18,4
Ale zarazem jest to doświadczenie czegoś, co przypomina przedsmak nieba, raju: „rozumie się, że cieszy się doświadczaniem dobra, w którym zawarte są razem wszystkie inne dobra, ale nie ogarnia się tego dobra” (Ż 18,2), czy inny jeszcze fragment:
a zatem, mówiąc o tej wodzie, która przychodzi z nieba, aby swoją obfitością napełnić i nasycić cały ten ogród – gdyż nigdy, gdy będzie to potrzebne, Pan nie zaniecha obdarzania go nią – widać już, jakiego odpoczynku będzie zaznawał ogrodnik. A dlatego, że nie ma tam zimy, ale klimat jest zawsze umiarkowany, nigdy nie zabraknie w życiu wiecznym kwiatów i owoców, i z tego widać już, jakiej rozkoszy będzie tam zażywał.
Ż 18,9
Jednak trzeba jeszcze wspomnieć o innym obrazie dopełniającym jej doświadczenie:
prawdą jest, że w początkach prawie zawsze ma to miejsce po długiej modlitwie myślnej, gdy z jednego stopnia na drugi przenosi Pan tę ptaszynę i składa ją w gnieździe, aby odpoczęła. Pan widział bowiem, jak latała przez dłuższą chwilę, starając się rozumem i wolą, oraz wszystkimi swoimi siłami szukać Boga i zadowolić Go, i teraz, już w tym życiu chce dać jej nagrodę. I jakże wielka to nagroda! Albowiem jedna taka chwila wystarcza, aby zostały odpłacone wszystkie trudy, które mogą ją spotkać w życiu doczesnym.
Ż 18,9
Takie przejawy zachowań Świętej wobec owego nowego lądu są bardzo znamienne dla osoby obdarzonej autentycznym doświadczeniem, a nie mistyfikacją.
b) Ile trwa takie doświadczenie?
Można zadać sobie pytanie dotyczące czasu – ile trwa to swoiste zwiedzanie nowego lądu, bycie na nim? W opinii Świętej wydaje się, że nie trwa to zbyt długo, nie więcej niż pół godziny, ale łatwo w tej sytuacji stracić poczucie czasu (zob. Ż 28,12).
Ale jest jeszcze czas już po samym doświadczeniu tej łaski, kiedy to dana osoba jest na swój sposób oszołomiona tym, co się z nią działo. Czyli jej zauroczenia, a lepiej zadziwienie na poziomie władz duchowych może trwać nawet i kilka godzin. Niemniej należy podkreślić, że zachowanie władz duchowych i całej osoby jest podporządkowane woli, która trwa w miłości do Pana przez Niego podtrzymywanej, nie może więc być mowy w tym przypadku o jakieś pustce, czy tylko o jakimś pustym wspominaniu… (zob. Ż 18,13-14).
c) Jakie są relacje danej osoby w momencie tego doświadczenia ze światem zewnętrznym?
Z samej zewnętrznej obserwacji można by odnieść wrażenie, że z osobą, która jest w ten sposób obdarowywana, dzieje się coś bardzo niepokojącego. Odnosi się wrażenie, że traci kontakt z otoczeniem:
niemal całkowicie traci siły w takim rodzaju omdlenia, że zaczyna jej brakować oddechu i wszystkich sił fizycznych, tak że nie może nawet poruszać rękami, chyba że z wielką udręką. Oczy jej się zamykają bez chęci zamknięcia ich lub, jeśli ma je otwarte, prawie nic nie widzi. Gdy czyta, nie zdoła wymówić ani jednej litery, ani niemal nie jest w stanie dobrze jej rozpoznać. Widzi, że są litery, ale ponieważ rozum jej nie wspomaga, nie potrafi ich przeczytać, choćby nawet chciała. Słyszy, ale nie rozumie tego, co słyszy. I w ten sposób dusza nie czerpie ze zmysłów żadnego pożytku, jak tylko to, że nie pozostawiają jej w spokoju według jej upodobania i w ten sposób, przeciwnie, szkodzą jej.
Ż 18,10
Opis swoją wymową jest przejmujący, gdyż można podejrzewać, że dana osoba zamyka się na to wszystko, co wokół niej się dzieje i że nie może odbierać żadnych bodźców z tego świata.
Ale z tego, co pisze Święta, dalej sytuacja zdaje się przedstawiać jeszcze bardziej dramatycznie, gdyż próby nawiązania kontaktu z otoczeniem przez daną osobę również na niewiele się zdają i nie chodzi o to, że otoczenie jest zamknięte, ale że dana osoba nie jest w stanie niczego ze swojej strony przekazać: „próby mówienia są daremne, gdyż nie udaje jej się uformować słowa, ani nawet gdyby zdołała je sformułować, nie ma siły, aby móc je wypowiedzieć” (tamże). W tej na pozór groźnej dla człowieka sytuacji swoistej izolacji i omdlenia, pod żadnym względem nie dzieje się z daną osobą jednak nic złego. A wręcz przeciwnie, bo niezależnie czy to doświadczenie ma miejsce w sytuacji, kiedy dana osoba jest bądź nie jest zdrowa, to nie wyrządza żadnej szkody organizmowi, a sama osoba od strony duchowej i fizycznej jeszcze bardziej się wzmacnia (zob. Ż 18,11).
Warto zaznaczyć, że ten tekst stanowi dobry punkt wyjścia do refleksji, której dziś niewątpliwie brakuje, o związku pomiędzy stanem duchowym a zdrowiem i że to właśnie strona duchowa powinna być o wiele bardziej doceniona.
d) Jej doświadczenie siebie
Z pewnością powinna urzekać u św. Teresy ta jej niezwykła świadomość siebie w znaczeniu nie tylko swojej tożsamości, co może stanowić osobny temat, ale w znaczeniu świadomości siebie od strony elementów, które ją kształtują. Jej „ja” odbiera siebie jakby w sposób pokawałkowany, co nie jest owocem jej rozszczepienia, ale dogłębnego przeżywania siebie i wewnętrznej integracji. Pisze, że „nie ma w ciele żadnej władzy nad sobą” (Ż 18,1), a więc ma świadomość swojego ciała. Dalej stwierdza, że „wszystkie zmysły są zajęte tym cieszeniem się, i tak żaden nie pozostaje bezczynny, nie będąc w stanie zająć się żadną inną rzeczą, ani zewnętrzną ani wewnętrzną” (Ż 18,1). Należy przypuszczać, że ma na myśli zarówno zmysły zewnętrzne, jak i wewnętrzne.
Jeśli zaś chodzi o duszę i jej poszczególne władze, to również odnotowuje specyfikę ich zachowań. „Wola jest tą władzą, która odgrywa tu decydującą rolę” (Ż 18,12) i ona –
wola zdaje się pozostawać całkiem zajęta w miłowaniu, ale nie rozumie, jak miłuje, zaś rozum, jeśli rozumie, to nie rozumie się, jak rozumie; a przynajmniej nie może ogarnąć niczego z tego, co rozumie. Nie wydaje mi się, aby rozumiał, ponieważ – jak mówię – nie rozumie się. Ja sama nie jestem w stanie tego zrozumieć.
Ż 18,14
A z kolei pamięć – „tak więc tej natrętnej ćmie – pamięci – zostają przypalone tutaj skrzydła i już nie może więcej miotać się” (tamże). Święta pisze o zachowaniu się tych władz w czasie doświadczenia i poza nim. To zachowanie władz się zmienia, zwłaszcza chodzi tu o rozum i pamięć poza doświadczeniem, ale tego tematu nie rozwijam w tym miejscu szerzej. Natomiast ważna jest ta rozdzielcza świadomość władz duszy, ich specyficznego zachowania. A jednocześnie to, co ona tu opisuje, jest zarazem specyfiką tej łaski – jaką określa się mianem zjednoczenia władz. I w tej sytuacji, kiedy Teresa ma świadomość swoich władz, ich specyficznego działania i zachowania to Święta „cieszy się bez porównania bardziej, a o wiele mniej można dać zrozumieć, gdyż nie ma w ciele żadnej władzy nad sobą, ani dusza jej nie posiada, aby mogła przekazać innym coś o tym cieszeniu się doświadczaniem” (Ż 18,1). A zarazem w duszy swojej Teresa zauważa pewne dziwne otwarcie – otóż nie wie ona:
jaka jest różnica pomiędzy duszą a duchem. Wszystko wydaje mi się być jednym i tym samym, chociaż dusza czasami wychodzi z samej siebie, na sposób ognia, który płonie i staje się płomieniem, a niekiedy ten ogień gwałtownie się wzmaga. Ten płomień wzbija się wysoko ponad ogień, ale przez to nie jest czymś od niego odmiennym, a jedynie tym samym płomieniem, który znajduje się w ogniu.
Ż 18,2
Na tym etapie nie będzie w stanie tego do końca wyjaśnić, ale później doświadczy tej najgłębszej rzeczywistości swojej duszy i będzie o tym pisać choćby w Zamku wewnętrznym.
W tym szczególnym momencie doświadczenia, tak bardzo bogatego i przeróżnego, uderza ta analityczna świadomość siebie: począwszy od ciała, przez zmysły, władze duszy aż do ducha. Ale należy tu mocno podkreślić, że to głębokie doświadczenie siebie obejmujące całą osobę ma miejsce w czasie otwarcia i doświadczenia Boga, w sytuacji, kiedy dana osoba ludzka, w tym przypadku Teresa, jest otwarta na Boskie „Ty”.
Skutki
a) Doświadczenie obecności Boga
Nie można się zatrzymywać na samych przejawach tego niezwykłego doświadczenia. Chcę przypomnieć, że rozważania te mają ukazać przybycie do nowego lądu. Co to oznacza? Oznacza to, że dotarła do jądra, do sedna całej rzeczywistości, tego wszystkiego, co istnieje – czyli doświadczyła w sposób nieulegający jakiejkolwiek wątpliwości Obecności Boga – „nie mogłam przestać wierzyć, że On tam jest, gdyż wydawało mi się, że niemal wyraźnie rozumiałam, że była tam Jego samego obecność” (Ż 18,15). Miała co do tego wątpliwości, gdyż tego, co doświadczała, nie mogła pogodzić ze swoją dotychczasową wiedzą, a tym bardziej ze swoim doświadczeniem. Tym razem Teresa szuka wyjaśnienia tej delikatnej sprawy u solidnych teologów i jeden z nich potwierdza jej doświadczenie: „Pewien wielki uczony z Zakonu chwalebnego św. Dominika uwolnił mnie od tej wątpliwości. Powiedział mi, że Bóg jest tak obecny, oraz jak komunikuje się z nami, co wielce mnie pocieszyło” (Ż 18,15). Rzeczywiście, dotarcie do tego nowego lądu, czyli do nowego sposobu odbioru rzeczywistości, w którym doświadcza się Boga obecnego we wszystkim, co istnieje i zarazem Boga, który jest otwarty na osobę ludzką, stanowi niezwykle ważne doświadczenie stanowiące wyzwanie. Ale warto przypomnieć, że to docieranie dokonywało się przez lata podczas modlitwy uobecniania się wobec Jezusa obecnego w jej wnętrzu.
b) „Wyniszczanie się” czyli nieufanie sobie
Do czego jednak to doświadczenie prowadzi, czemu ono służy? Święta nie wiedziała tego, zadawała sobie i Panu w tej sprawie pytanie:
zastanawiałam się – gdy chciałam to opisać, zaraz po przyjęciu komunii św. i pozostawaniu w tejże modlitwie, którą tutaj opisuję – co robi dusza w czasie tej modlitwy. Pan powiedział mi te słowa: „Wyniszcza się cała – córko – aby bardziej znaleźć się we Mnie. Już nie ona jest tą, która żyje, ale Ja. A ponieważ nie może ona ogarnąć tego, co rozumie, jest to rozumienie bez zrozumienia”.
Ż 18,14
W czasie tej modlitwy osoba ma się doprowadzić do takiego stanu, aby w pełni zaufać Bogu, ale nie oznacza to, że dokonuje się to w sposób natychmiastowy, za jednym razem. A że tak było, doświadczyła na sobie sama św. Teresa, o czym będzie się jeszcze pisać w ostatnim punkcie. Jednak to wyniszczanie się w sobie – stanowi właściwy, centralny moment doświadczenia, czyli owo zmaganie się ludzkiego ja z Boskim „Ty”.
Niemniej, Święta doświadczyła w tej modlitwie jakby nowego serca, serca z ciała, które zostało ogarnięte uczuciami czułości wobec Boga i wobec świata, wobec ludzi. Stąd wobec próżności tego świata, który jest narcystycznie skupiony na sobie, a nie na obecności Boga, ogarnia ją pragnienie posługiwania innym, aby się przebudzili. Ma przy tym głęboką świadomość, gdyż jest prześwietlona słońcem prawdy, że to, czym została obdarowana, nie jest jej zasługą. I wobec tego, ma skupić się na miłowaniu Pana i na tym, co do tej miłości prowadzi. Dzięki jej nakierowaniu na Boga zaczyna w sposób niejako pośredni oddziaływać na innych (zob. Ż 19,1-3).
Wydaje się, że osoba, która dotarła do nowego lądu już nie ma nic innego, jak tylko z nowym sercem zamieszkać na tej ziemi obiecanej. A jednak nie jest to jeszcze sytuacja pewna.
Kwestia nielojalności
a) Osobisty dramat św. Teresy w dwóch odsłonach
W życiu Teresy dokonał się wielki dramat. Dwa razy docierała do owego nowego lądu. Pierwszy raz dotarła na przełomie 1538-1539, kiedy w oczekiwaniu na kurację w Becedas czytała Tercer Abecedario i wskazówki płynące z tej lektury pilnie wprowadzała w życie podczas modlitwy. Wtedy to:
na tej drodze [modlitwy] Pan zaczął mnie obdarowywać tak bardzo, że udzielał mi daru modlitwy uciszenia, a kilka razy doszłam do zjednoczenia władz, chociaż nie rozumiałam, czym było jedno, czy drugie. Nie pojmowałam też, jak bardzo należało cenić te dary, a zrozumienie tego – jak sądzę – byłoby dla mnie wielkim dobrem. Prawdą jest, że to zjednoczenie trwało tak krótko, że nie wiem, czy było to jedno Zdrowaś Maryjo; ale pozostawałam z tak wielkimi skutkami, że – nie mając w owym czasie dwudziestu lat – wydawało mi się, iż świat trzymam pod stopami, i tak też pamiętam, że współczułam tym, którzy za nim podążają, nawet jeśli w rzeczach dozwolonych.
Ż 4,7
Miała wtedy około 24 lat. Wydawało się, że nic już jej nie może się stać złego, sama miała takie przekonanie:
wydawało mi się – w tych początkach, o których mówię – że mając książki i możność zachowywania samotności, nie ma zagrożenia, że coś wyrwie mnie z tak wielkiego dobra; i sądzę, że dzięki łaskawości Boga tak by było, gdybym miała nauczyciela lub inną osobę, która ostrzegłaby mnie, że mam w początkach unikać okazji, a jeślibym w nie weszła, pomogłaby mi szybko uwolnić się z nich. A jeśli demon zaatakowałby mnie wówczas w sposób otwarty, wydaje mi się, że w żaden sposób nie powróciłabym do grzeszenia w sposób ciężki; ale on był tak subtelny, a ja tak nielojalna, że wszystkie moje pełne determinacji postanowienia na niewiele się zdały…
Ż 4,9
Uległa pokusie demona i weszła w sytuację acedii, czyli symulowania na sposób demona dobroci Boga i zaprzestała się modlić (zob. Ż 7). I po wielu latach zmagań, znowu dociera do nowego lądu około 1558 roku, mniej więcej po 20 latach walki ze sobą o podjęcie modlitwy i wierność jej.
b) Co było powodem dramatu?
Powodów było z pewnością wiele, na pewno można mówić o trzech. Pierwszy to niedostateczne przyjęcie przez Teresę łaski modlitwy, zwłaszcza w odniesieniu do wyniszczenia samej siebie, zabrakło więc pełnego zaufania Bogu. A stało się tak, gdyż – „jeśli jest to gleba, która pozostaje ciągle jeszcze na tej ziemi i z tyloma cierniami – jaką ja byłam na początku – i nie jest jeszcze wyrwaną z tych sytuacji, ani tak wdzięczną, jak na to zasługuje ten tak wielki dar, to taka gleba ponownie zaczyna wysychać” (Ż 19,3). I to stało się w jej życiu.
Drugi powód to trwanie w okazjach, czyli w tych różnych sytuacjach, które nie muszą być same w sobie grzeszne, ale rozpraszają człowieka i skupiają jego uwagę na sobie.
Zaś trzeci powód, to przenikliwe i wielowątkowe oddziaływanie demona, który wykorzystał obdarowanie Teresy przeciw niej samej. Jego działanie było przerażające inteligentne:
na tym polega to oszustwo, na które demon łapie dusze: dusza widzi się bowiem tak zbliżoną do Boga i widzi różnicę, jaka jest pomiędzy dobrem niebiańskim a ziemskim, oraz miłość, którą Pan jej okazuje; a z tej miłości rodzi się zaufanie i poczucie pewności, że nie upadnie po tym, czego doświadczaniem się cieszy; wydaje jej się, że widzi jasno nagrodę, że nie jest już możliwe co do rzeczy, która nawet w tym życiu jest tak rozkoszna i miła, aby mogła porzucić ją z powodu czegoś tak przyziemnego i brudnego, jaką jest ta ziemska rozkosz; i poprzez to zaufanie odbiera jej demon tę małą ufność, którą powinna mieć względem samej siebie, i – jak mówię – wystawia się na niebezpieczeństwa i zaczyna ze świętą gorliwością rozdawać owoce bez umiaru, będąc przekonaną, że o siebie nie musi się już lękać. I nie towarzyszy temu pycha – gdyż dusza dobrze rozumie, że sama z siebie nic nie może – ale płynie to z wielkiej ufności w Bogu bez należytego rozeznania, gdyż nie zwraca uwagi na to, że ma dopiero puch. Może wyjść z gniazda i Bóg wyjmuje ją z niego. Ale nie jest ona jeszcze gotowa do latania, gdyż cnoty nie są jeszcze umocnione, ani nie ma doświadczenia dla rozpoznawania niebezpieczeństw, ani nie zna szkody, jaką wyrządza ufanie sobie.
Ż 19,14
Jak już wspomniałem, Teresa weszła w acedię, porzucając modlitwę, bez więzi z Bogiem zaczęła symulować – jak demon – Jego dobroć. Weszła w ten sposób na drogę pokusy Judasza, aby samemu przyjść z pomocą ubogim. Do tego jeszcze demon kusił ją dalej zwodząc, że może ona wrócić do modlitwy, czyli do więzi z Bogiem, jeśli sama się poprawi (zob. Ż 19,11), bo inaczej nie będzie pokorna.
c) Kwestia lojalności
Możemy więc powiedzieć, że w tym całym dramacie Teresy spotykamy się z problemem nielojalności wobec Boga. Trudno mówić o grzechu ciężkim, ale nielojalność się pojawiła. Według Słownika Kopalińskiego lojalność oznacza m.in.: „wierność wobec siebie osób połączonych wzajemnym zaufaniem, uczciwość w kontaktach międzyludzkich” – w przypadku Świętej owego zaufania Bogu – przez zbytnie zaufanie sobie – zabrakło. I nie jest przypadkiem, że Teresa ten okres w swoim życiu, kiedy weszła w stan nielojalności określa jako najbardziej niebezpieczny i mówi, że uległa czemuś, co określiła w słowach – „najstraszniejszym oszustwem, które demon zdołał wmówić mi pod pozorem pokory było, że widząc siebie tak zagubioną, zaczęłam obawiać się praktykowania modlitwy myślnej” (Ż 7,1).
Dlatego Teresa z takim poruszeniem ukazuje historię jej życia ogarniając dwie skrajności. Pisze o tym, kiedy musiała opuścić nowo odkryty ląd, czyli odwołując się do etapów Mieszkań, musiała opuścić V Mieszkanie i wrócić do II. Zarazem również opisuje powrót na nowo do nawiedzonego już wcześniej lądu, czyli do V mieszkań, czyli powrót do lojalności, do czynienia wszystkiego w mocy Panu, bez ufania sobie.
Trudności w pisaniu
Można powiedzieć, że pojawia się w tych rozdziałach stały motyw, jakim jest narzekanie Teresy na trudności w wyrażeniu tego wszystkiego, czego doświadcza. Ma głębokie przeświadczenie, że pisze o wszystkim szczerze, ale bierze pod uwagę możliwość, że może coś napisać błędnie. Stąd przyjmuje Komunię św., aby Pan ją wspomógł w tym pisaniu, stąd to, co napisze, jest gotowa poddać ocenie innych (zob. Ż18,8).
Ale pomimo trudności pisze o łasce z tego powodu, że chce dać świadectwo swojego dramatu i jednocześnie świadectwo odnoszące się do sensu i znaczenia modlitwy myślnej:
I to właśnie była jedna z tych rzeczy, z powodu której ośmieliłam się – będąc taką, jaką jestem – okazać posłuszeństwo poprzez opisanie tego i zdanie sprawy z mojego nielojalnego życia oraz darów, które Pan mi uczynił, pomimo, że ja nie służyłam Mu, ale obrażałam Go. A z całą pewnością chciałabym mieć tutaj wielki autorytet, aby mi uwierzono i błagam Pana, aby Jego Majestat obdarzył mnie nim. Mówię, aby nikt z tych, którzy rozpoczęli praktykowanie modlitwy nie zniechęcił się mówiąc: „jeśli powracam do bycia złym, kontynuowanie tej praktyki modlitwy myślnej tylko pogorszy moją sytuację”. I ja tak sądzę, jeśli ktoś porzuci modlitwę i nie poprawi się z danego zła. Lecz jeśli jej nie porzuci, niechaj mi wierzy, że ona doprowadzi go do portu światła (Ż 19,4).
Zakończenie
Na jednym z portali toczy się dyskusja na temat lojalności w relacjach między ludźmi. Jeden z jej uczestników napisał takie słowa:
Gdzieś między zdradą a wiernością, między miłością a nienawiścią, między małżeństwem a rozstaniem jest nielojalność. Kiedy jeszcze nie zdradzamy, ale już oszukujemy, kiedy jeszcze nie kłamiemy, ale już nie mówimy całej prawdy, kiedy jeszcze jesteśmy razem, ale już mamy własne osobne światy, bez prawa wstępu dla partnera. Kiedy nie chce nam się już rozwiązywać konfliktu, bo przecież można go zamieść pod dywan. Jeszcze się próbujemy oszukiwać, że to nic… że tak bywa… że jeśli on/ona się nie dowie, to się nic nie stanie…, „przecież mam jakieś prawa!!!”. Dopiero po latach odkrywamy, że to już wtedy była równia pochyła… Gdy miłość umiera, najpierw pojawia się nielojalność.
Jednak narzekając na brak lojalności między ludźmi, może warto spytać się o naszą lojalność wobec Boga. Święta Teresa z Ávila przez swoje doświadczenie związane z czwartym sposobem podlewania ogrodu, czyli z dotarciem do nowego lądu zaświadcza, jak wielkie znaczenie ma ta lojalność wobec Boga ze strony człowieka.